Dzisiejszy dzień poza ładna pogodą przyniósł ze sobą także dwa nowe nabytki płytowe. Nie planowałem tego, wyszło to jakoś tak spontanicznie. Pierwszy zrodził się z frustracji wynikającej z faktu, że upłynęło już pięć dni od premiery najnowszego krążka grupy Killing Joke, a albumu nie sposób uświadczyć w żadnym stacjonarnym sklepie. Co innego sklepy internetowe, które w większości przypadków stanęły na wysokości zadania. Niemniej ja chciałem tak na już, bez zbędnego czekania. Niestety, nie da się, trzeba swoje odczekać. Wiem, że Killing Joke to nie Madonna, ani nawet Sting, którzy jak tylko wydadzą swoje nowe płyty, to sklepy usypują z nich gigantyczne kopce, które straszą później przez następne pół roku. Wiem też, że hajs musi się zgadzać, a grupy pokroju Killing Joke, nie generują wielkich zysków, ale czy tak trudno zamówić choćby minimalną ilość? Zważywszy, że nie wydało tego jakieś Zadupie Records lecz gigant w postaci Universala. Z braku alternatywy, zakupiłem płytę w Internecie i nie pozostaje mi nic innego jak wypatrywać listonosza.
Drugi nabytek płytowy to był zupełny przypadek. Przeglądając aukcje internetowe, wpisałem nazwy kilku grup na zasadzie "zobaczmy co wyskoczy". W pewnym momencie, wrzuciłem do wyszukiwarki słowo Ikon. Pierwsze typy nie były niczym zaskakującym, ale gdy przedarłem się nieco dalej, mym oczom ukazał się album "Love, Hate And Sorrow" (2009), którego akurat brak mi w kolekcji. Cena była dość wysoka, więc postanowiłem odpuścić. Być może kiedyś trafi się bardziej atrakcyjna oferta. Los jednak tego dnia był nad wyraz łaskawy, bowiem wyrzucił na internetowy brzeg, także inną perłę w postaci płyty "On The Edge Of Forever" (2001). Do zakończenia aukcji pozostało zaledwie pięć minut, więc czym prędzej trzeba było brać się do licytacji. Wiedziałem, że nie jestem jedynym myśliwym, któremu zależy na tym wydawnictwie, stąd też załadowałem do strzelby nieco mocniejsze naboje. Walka była zacięta, powietrze było gęste od kul, ale w ostatecznym rozrachunku to mój pocisk powalił zwierzynę. Mało brakowało, a obszedłbym się smakiem. Na szczęście los mi sprzyjał, dzięki czemu, wkrótce będę mógł powiesić na ścianie kolejne trofeum. Polowanie powoli dobiega końca. Do odtrąbienia pełnego sukcesu, pozostało jeszcze wytropić i ustrzelić dwa ostatnie albumy. I choć ich odnalezienie może zająć długie miesiące, a nawet lata, to prędzej czy później i tak padną moim łupem. Skąd ta pewność? Praktyka synu. Praktyka.
Jakub Karczyński
Dowodzi to tylko tego, że muzyka w rękach majorsów jest tylko środkiem do celu jakim są pieniądze. Nie jest ważne czy muzyka jest dobra czy zła. Ona ma się po prostu sprzedać w milionach egzemplarzy. Smutne to.
OdpowiedzUsuńCo do albumu "Pylon" to wiążę z nim spore nadzieje. Na szczęście nie muszę już biegać od sklepu do sklepu bowiem wczoraj otrzymałem swój egzemplarz. Piękna limitowana edycja 2 CD, którą będę zamęczał w najbliższych dniach.
Nic bardziej nie cieszy jak polowanko.... a jeszcze bardziej fajnie się to robi gdy ma się na koncie pieniądz gwarantujący zakup a jednak udaje się to upoować w cenie dopuszczalnej przez nasz rozum.
OdpowiedzUsuńTak, takie zakupy cieszą najbardziej. Kilka razy udało mi się wylicytować dość rzadkie płyty w naprawdę świetnych cenach. Niestety takie sytuacje zdarzają się rzadko, bo zazwyczaj zainteresowanych jest dużo więcej, a wtedy walka jest naprawdę ostra.
Usuń