Będąc wczoraj w Empiku zajrzałem do działu z prasą muzyczną. Wystarczył rzut oka, aby stwierdzić, że rodzime tytuły giną w zalewie prasy brytyjskiej. Z jednej strony nie powinno mnie to dziwić, bowiem czytelnicy przenieśli się teraz do Internetu, a po gazety sięgają już chyba takie niedobitki jak ja. Z drugiej strony, chyba są jeszcze ludzie, którzy lubią przewertować sobie prasę w pociągu, autobusie lub w domu przy kawie, skoro wciąż istnieją takie periodyki jak Teraz rock, Lizard czy Laif. Ten pierwszy razi mnie już jednak swoją schematycznością, drugi każe zbyt długo na siebie czekać (trzymiesięczny cykl wydawniczy), z kolei ten ostatni pachnie trochę hipsterstwem. Ale i tak sięgając wczoraj po Laifa, przeżyłem przyjemne zaskoczenie. Przed laty kupowałem go, aby poczytać o tym co dzieje się w nowych brzmieniach. Teraz skusiła mnie piękna forma wydania, przesunięcie akcentów bliżej muzyki alternatywnego rocka, jak i recenzja nowej płyty Clan Of Xymox. Dobrze wiedzieć, że ktoś jeszcze śledzi kolejne albumy tej grupy. Najlepsze jednak zostawili na koniec. Mam tu na myśli tekst "Cyfrowe analogi, czyli dylemat współczesnego hipstera". Mowa w nim o tym, skąd przeświadczenie, że stare analogi są cacy, współczesne winyle to szarganie świętości, a kompakty to już w ogóle są do niczego. Przedstawione jest to za pomocą historii pewnego człowieka, który otrzymując w prezencie nowiutkiego analoga, niemalże dostał palpitacji serca. Bynajmniej nie z radości. Jako fan analogów, cenił on sobie bowiem tylko oryginalne wydania sprzed lat. Reedycje czy też wznowienia nagrywane w sposób cyfrowy, nie wchodziły w grę. Dlaczego? Oczywiście wszystko sprowadza się do brzmienia czy też dźwięku. Aby naświetlić sprawę, przytoczę fragment tekstu:
"I tu pojawia się najczęstszy argument - cyfrowy dźwięk brzmi inaczej. Gorzej. Obrzydliwie czysto. A winyl ma wydawać brudne trzaski. Czemu? Bo tak to kiedyś brzmiało. OK, ale kiedyś żyło się też bez kanalizacji. To trochę tak, jakby wykłócać się, że drewniany wychodek ma w sobie oryginalny klimat dawnych toalet. Jakiś klimat na pewno ma , ale niekoniecznie atrakcyjny."*
Dlaczego o tym piszę? Być może dlatego, aby otrzeźwić co niektórych, pokazać, że także kompakty mają swoje zalety, ale też by przywrócić równowagę w tej nierównej potyczce. Osobiście cenię sobie oba nośniki, każdy za co innego. Kompakty to czyste, piękne brzmienie, muzyka zawarta na wygodnym krążku zarówno w obsłudze jak i przechowywaniu. Winyle to z kolei piękne, duże okładki, specyficzne brzmienie i rytuały przy nastawianiu muzyki. Kocham oba nośniki, dzięki czemu nie pałam świętym oburzeniem, gdy w prezencie otrzymam kompakt czy winyl nagrany już w technice cyfrowej. Grunt to zdrowy rozsądek i odpowiedni dystans.
Jakub Karczyński
* fragment artykułu "Cyfrowe analogi, czyli dylemat współczesnego hipstera" autorstwa Marianny Wodzińskiej. Tekst ukazał się w miesięczniku Laif 1/2(95)2014.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz