21 sierpnia 2025

SIŁA SENTYMENTU


Czarno białe zdjęcie zatopione w zielonkawej obwolucie. Na fotografii dostrzeżemy postać pogrążonej w modlitwie kobiety, zawierzającej swe myśli Bogu. Trudno jednoznacznie orzec czy to prawdziwa postać czy może część cmentarnej architektury. Ostrość aparatu skierowana jest w pierwszej kolejności na kolumnę, a dopiero potem na kobietę. Przyroda w tle tylko gdzieniegdzie zarysowuje swe walory, jakby nie chciała skupiać na sobie naszej uwagi. Tak z grubsza prezentuje się okładka trzeciej płyty grupy Arcana. "...The Last Embrace" pojawił się na rynku w roku 2000. Na jej fragmenty musiałem natknąć się za sprawą płyty dołączonej do magazynu Mystic Art. Nie było wtedy serwisów streamingowych, a radiostacje nie grały takiej muzyki, więc była to jedyna forma zapoznania się z nowymi płytami. Mogę oczywiście się mylić, bowiem od tamtego momentu minęło już dwadzieścia pięć lat. Niemniej gdyby ktoś przyparł mnie do muru, to właśnie za taką wersją bym optował. Próbuję sobie przypomnieć w jaki sposób wszedłem w jej posiadanie i tu także nie mam stuprocentowej pewności. Mogłem zamówić ją poprzez papierowy katalog z ofertą płyt, ale bardziej prawdopodobne jest, że skorzystałem z usług sklepu płytowego na ulicy Zielonej. Wystarczyło powiedzieć słówko właścicielowi i za parę dni płyta była gotowa do odbioru. Piękne to były czasy, miło je wspominam i nieco żałuję, że już przeminęły. Wracając jednak do albumu "...The Last Embrace", to chciałem nadmienić, że muzyka na nim zawarta jest dość przygnębiająca więc na takie albumy trzeba po prostu mieć dzień. Gdyby chcieć znaleźć jakiś muzyczny trop, to pierwsze co ciśnie się na usta, to twórczość duetu Dead Can Dance. Sam zespół nie odżegnuje się od takich porównań, ale myślę, że Arcana czerpie też dużymi garściami z muzyki dawnej, której macki sięgają nawet do Średniowiecza. Album ten idealnie sprawdzi się w Zaduszki, nadając temu świętu odpowiedniej oprawy. Co prawda, do listopada jeszcze nieco czasu, ale już dziś daję pod rozwagę ten album. Nie jest on może pozycją wybitną, mało tego, nie sięgam po takie dźwięki zbyt często, ale mam do nich jakąś słabość. Już sam moment mojego zetknięcia się z "...The Last Embrace" przypadający na czasy licealne, każe spojrzeć mi łaskawszym okiem na ten album. Siła sentymentu ma niebagatelną moc. Przed laty robiąc porządki w płytotece, pozbyłem się tego wydawnictwa sądząc, że nie będą już do niego wracał. Myliłem się. Choć na przestrzeni lat nie brakowało mi tej muzyki, to gdy ostatnio dojrzałem ten album w pewnym warszawskim antykwariacie, wiedziałem, że musi powrócić do mojej kolekcji. I tak też się stało. Kilka dni oczekiwania na przesyłkę i wreszcie jest. Słucham jej sobie wieczorami i mimochodem wracam do czasów, gdy muzyka dostarczała mi niezapomnianych emocji. Już same okładki płyt niesamowicie pobudzały wyobraźnię. Były niczym nęcąca obietnica wyprawy w nieznane. A muzyka? Ona również powodowała, że serce biło szybciej, a na dłoniach z podniecenia pojawiał się pot. Trochę mi dziś tego brakuje.


Jakub Karczyński