Zaokienna szarość nieba może nie jest zbyt malowniczym widokiem, za to przy takiej pogodzie, świetnie słucha się płyt podszytych melancholią. Te jesienne dźwięki wchodzą wtedy w człowieka jak nóż w masło. Odgrzebałem w związku z tym kilka staroci, nie zapominając jednocześnie też i o nowych wydawnictwach. W ostatnich dniach wyjąłem ze skrzynki najświeższe dzieło byłego lidera Virgin Prunes. Gavin Friday wydał swój ostatni album trzynaście lat temu, więc fani nie mieli łatwego życia. Podobnie jak w przypadku The Cure, okres posuchy był wyjątkowo długi. Na szczęście, mamy to już za sobą. W końcu możemy rozkoszować się nowymi dźwiękami, a przy okazji odkurzyć kilka starszych tytułów z jego katalogu. Polecam szczególnie płytę "Shag Tabacco" (1995), która to jest chyba najbliższa memu sercu. Poza muzyką Gavina nastawiłem sobie mój najnowszy nabytek z giełdy płytowej, którą to jest A Tribute To: The Sisters Of Mercy. First And Last And Forever. Jakoś tak życzliwiej zacząłem spoglądać na tego typu płyty, choć wiadomo, że większość wykonań nie umywa się do oryginałów. Niemniej, czasem znajdzie się tam jakaś perełka, która wlewa w człowieka nową wiarę. Pamiętacie pewnie, że niedawno entuzjastycznie rozpisywałem o hołdzie dla Virgin Prunes, więc idąc za ciosem, postanowiłem zakupić w ciemno także i ten album. W swoich zbiorach mam już Tribute dla The Mission, więc logicznym jego dopełnieniem było zdobycie także hołdu dla The Sisters Of Mercy. Choć płyty wyglądają dość bliźniaczo, to wydane zostały przez różne wytwórnie. Za The Mission odpowiadała Equinoxe Records, a Siostry Miłosierdzia ukazały się pod egidą Cleopatra Records. W kolejce do odtwarzacza czekają jeszcze solowe płyty dwóch muzyków, z których jeden wspierał Nicka Cave'a w The Birthday Party, a drugi był frontmanem The Only Ones. Niestety oba albumy wydano w parszywych ecopackach. Coraz trudniej trafić na płytę wydaną w standardowym, plastikowym pudełku, co jest dla mnie niezwykle frustrujące. Dla uspokojenia emocji, jak i ogrzania, polecam łyk herbaty lawendowej. Przynosi mi ona miłe wspomnienie ubiegłorocznych wakacji, gdzie pośród lawendowych pół, mogliśmy w ciszy i spokoju, czytać książki, słuchać muzyki, jak i uskuteczniać najzwyklejsze lenistwo. Dobrze jest tak raz na jakiś czas, oderwać się od codzienności i pojechać gdzieś na wakacje, gdzie niczego nie musisz. Bez presji zwiedzania, bez map i przewodników. Tylko cisza, ty i czas.
Jakub Karczyński
PS Właśnie na rynek trafiło kolejne wznowienie "Demona ruchu" Stefana Grabińskiego, czyli naszego rodzimego mistrza grozy. Jest ono bardzo efektownie wydane, więc tym bardziej warto się nim zainteresować, nawet jeśli macie na swoich półkach także te poprzednie edycje. Ilustracje może nie do końca trafiają w moją estetykę, ale i tak musiałem je mieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz