The Wolfgang Press to idealny przykład grupy, która zaczynając od ponurych post punkowych brzmień zawędrowała w późniejszych latach na dość odległe terytoria dźwiękowe. Od post punku aż do funku. Czy ktokolwiek przewidywał taki rozwój wypadków w czasach, gdy debiutowali na rynku albumem "The Burden Of Mules" (1983)? Nie sądzę, a przecież nie powinno to nikogo specjalnie dziwić bowiem post punk to nie tylko ponurość, to także studnia, w której znajdziecie muzykę punk z domieszką brzmień dub, reggae i funk. Można więc pokusić się o stwierdzenie, że grupa nigdy nie wyrzekła się post punku, a jedynie poszerzyła paletę swych barw. Post punk w przeciwieństwie do punku dawał twórcom szersze pole manewru i pozwalał czerpać z wielu różnych źródeł. Nic dziwnego, że kajdany jakie nałożyli sobie punkowi rewolucjoniści dość szybko zaczęły uwierać wielu twórców, którym trzy akordy przestały wystarczać do szczęścia.
Gdy prześledzi się kariery takich grup jak The Wolfgang Press czy choćby Public Image Limited dość łatwo zauważyć, że zespoły te zaczynały od dość bezkompromisowych brzmień by krok po kroku dojść do miejsca, w którym to dawna surowość ustępuje miejsca melodiom. Ktoś powie, że to efekt komercji, zaprzedania się artysty, ale powierzchowne oceny nie zawsze zakotwiczone są w prawdzie. Czasem to efekt rozwoju, poszukiwań i otwarcia się na nieco łagodniejsze brzmienia. Osobiście wolę gdy artysta się rozwija, szuka nowych środków wyrazu niż gdy zamyka się w skansenie swych dźwięków. Stąd też nie boczę się na artystów, którzy eksperymentują tak z muzyką jak i ze swoim wizerunkiem, nawet jeśli zdarzy im się pobłądzić. Podróż w nieznane zawsze obarczona jest ryzykiem, ale i sporą dozą ekscytacji. Owszem, można przez całe życie jeździć na Hawaje, ale na dłużą metę taka droga okazuje się być jałowa i mało ekscytująca. Dlatego też doceniam odwagę i chęć wyjścia poza utarty schemat. Album "Funky Little Demons" pokochają ludzie o otwartych głowach i szerokich horyzontach, którzy cenią sobie w muzyce element zaskoczenia. Pomimo upływu dwudziestu sześciu lat od momentu jego wydania, zgromadzone tu pomysły muzyczne wciąż mają moc zawstydzania konkurencji. Nie wierzycie? Sprawdźcie zatem sami. Mnie ten album omotał do tego stopnia, że słucham go już w zapętleniu po raz piąty. Taka sytuacja zdarza się niezwykle rzadko więc tym bardziej warta jest odnotowania. Świetnie się tego słucha jako całości choć nie ukrywam, że są utwory, na które czekam z większą ekscyztacją niż na inne. Do tego elitarnego grona zaliczają się takie kompozycje jak Going South, obłędne Blood Satisfaction, dostojne Chains czy Fallen Not Broken, które koniecznie trzeba wysłuchać z poprzedzającą je miniaturą New Glass. Przeczesując Internet natknąłem się na opinię, że to najsłabsze z dokonań The Wolfgang Press, z czym się absolutnie nie zgadzam. Daj boże by każdy zespół miał tak "słabe" płyty w swojej dyskografii. To, że zespół zaczął eksperymentować z innymi przyprawami wcale nie oznacza, że pogubił się w swej kuchni. Ten muzyczny tygiel wciąż doskonale się broni, a zestawiając go z obecnymi produkcjami pop śmiem twierdzić, że wciąż wyprzedza je o lata świetlne.
"Funky Little Demons" stanowi bardzo udane zamknięcie kariery tej nietuzinkowej grupy. Wielka szkoda, że historia ta dobiegła już końca, a nam pozostaje liczyć co najwyżej na jakieś archiwalne wykopaliska. Tym bardziej warto docenić ten album, poczuć jego specyficzny nastrój tak mocno spleciony z dekadą lat dziewięćdziesiątych. Z pewnością spora w tym zasługa brzmień wyrosłych ze sceny określanej mianem Madchester, która to łączyła rock alternatywny z muzyką taneczną. Na "Funky Little Demons" też odnajdziemy sporo takich tropów. Serdecznie zachęcam do odbycia tej niezwykłej podróży, do czasów gdy życie było może nieco wolniejsze, ale nie mniej szalone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz