Ponoć w tym roku sprzedaż winyli na świecie odnotowała lepsze wyniki, aniżeli sprzedaż muzyki w formie wirtualnej. Jeśli to prawda, to znaczy, że poczciwy winyl zagrał na nosie wszystkim tym, którzy przed laty spisali go już na straty. Z roku na rok jest coraz lepiej, otwierają się nowe sklepy oferujące ten nośnik, a i markety zwęszyły w tym i swój biznes. Jednym z nich była i Biedronka, która na dzień 15 grudnia przygotowała dla swych klientów nie lada niespodziankę. Otóż tego dnia, do sprzedaży miało trafić kilkanaście wyselekcjonowanych tytułów muzycznych, tłoczonych rzecz jasna na winylu oraz gramofony rodzimej produkcji, w cenach tak niskich, że poważnie zastanawiam się czy aby ta niska cena, nie gwarantuje nam również takiej samej jakości. W tej materii pozostawiam pole do popisu osobom, które owy sprzęt przetestowały i które znają się na rzeczy lepiej niż ja. Skuszony ofertą reklamową, która odbiła się dość szeroki echem, wybrałem się do Biedronki. Początkowo chciałem pójść tam z samego rana, ale koniec końców zjawiłem się u jej wrót o godzinie jedenastej. Pewnie byłbym jeszcze później, gdyby nie ponaglenia kolegi, który informował, że w jego osiedlowym sklepie jest już po zawodach, bowiem na półce ostał się jedynie Stanisław Soyka i Tears For Fears. Jako że na tym drugim tytule szczególnie mi zależało, czym prędzej wybrałem się na rekonesans. Przekraczając próg sklepu spodziewałem się, że od drzwi zaatakują mnie informacje o tejże akcji, a odnalezienie właściwego regału będzie banalnie proste. Nic z tych rzeczy. Pierwszy obchód sklepu zakończył się fiaskiem. Nawet pomyślałem sobie, że pewnie już wszystko wykupione. Obszedłem jeszcze raz dla pewności sklepowe alejki i tylko dzięki niezwykłemu skupieniu, trafiłem na ten jeden smutny kartonik z płytami oraz gramofon, który przywalony jakimś innym badziewiem, wyglądał tak, jakby leżał już tu co najmniej od roku. Ekspozycja fatalna. To co wypracowała kampania reklamowa, w jednej chwili zostało zaprzepaszczone przez sklepy, które nie potrafiły dość dobrze wyeksponować tego towaru. Potraktowano go trochę jak worek z ziemniakami, a nie jak towar, że tak powiem lepszego sortu. Dlatego też uważam, że supermarket, to nie miejsce dla winyli, ani też książek, które to traktowane są w ten sam sposób. Jako osoba szanująca wytwory kultury, nie mogę zgodzić się na stawianie znaku równości między winylami, a wspomnianymi już ziemniakami. Ktoś powie, towar jest towar, ale czy faktycznie tak jest? Czy wrzucając wszystko do jednego worka, nie obniżamy rangi i znaczenia pewnych produktów? Czy nie wkraczamy czasem na teren kultury w butach ugnojonych błotem? Być może to co dla mnie stanowi pewnego rodzaju sacrum, dla kogoś innego nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Uważam jednak, że miejsce książek jest w księgarniach, a płyt w sklepach płytowych. Próba przejęcia części rynku przez supermarkety podyktowana jest tylko i wyłącznie chęcią zysku, a nie miłością do kultury. Dlatego też, choć z akcji Biedronki skorzystałem, nabywając wspomniany wcześniej Tears For Fears oraz Deep Purple, to nie traktuję tej przestrzeni jako miejsca, w którym chciałbym kupować płyty czy książki. O wiele więcej radości sprawia mi zgłębianie małych księgarń i sklepów płytowych, które choć nie oferują może takich promocji, ale mają coś czego nie ma żaden supermarket - wyjątkową atmosferę i przestrzeń dedykowaną pasjonatom kultury. Mało tego, w większości przypadków za sklepową ladą stoją tacy sami pasjonaci jak ja czy Ty. Dla nich to nie jest zwykły biznes, lecz pasja, której poświęcili swoje życie.
Jakub Karczyński
PS Zdjęcie w niniejszym poście autorstwa Andrzeja Masłowskiego, któremu pięknie dziękuję za zgodę na jego wykorzystanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz