01 lipca 2014

MODA VS MUZYKA


To był naprawdę ciężki tydzień. Praca zawładnęła nim na dobre i coś czuję, że jego konsekwencje będę odczuwał przez najbliższe kilka dni. Poza koncertem Iron Maiden na poznańskim stadionie, nie miałem zbyt wiele czasu na słuchanie muzyki. Stąd też na moim gramofonie piętrzą się płyty do przesłuchania. Nowe Echo & The Bunnymen, Anathema, Peter Murphy, stary Fish - "Field Of Crows" (2003) oraz Travellers - "A Journey Into The Sun Within" (2011). Byłbym zapomniał o Lanie Del Rey, którą to udało mi się wygrać w radiowej Trójce. To już trzeci krążek jaki otrzymuję z tej szacownej radiostacji. Cieszę się, bo tak jak i poprzedniczki, trafi on w dobre ręce, a i miejsca na półce mu nie poskąpie. 

Jeśli już jestem przy temacie zbierania płyt, to przed paroma dniami zostałem pozytywnie zaskoczony przez moją znajomą. Otóż, w luźnej rozmowie o muzyce, dowiedziałem się, że odkryła ona uroki kolekcjonowania płyt. To co wcześniej wydawało jej się bezsensownym trwonieniem pieniędzy, z czasem nabrało uroku i sensu. I choć, w dalszym ciągu nie posiada porządnego sprzętu do ich odtwarzania (poza komputerem), to zamiast kupować kolejne fatałaszki, teraz wydaje te pieniądze na płyty. Nic, tylko przyklasnąć takiemu obrotowi sprawy. No, bo ileż można mieć rzeczy w szafie? Poza tym, jak słusznie zauważyła moja znajoma i tak w większości z nich nie chodzi. Oczywiście, można na tej samej zasadzie zripostować i zapytać po co komu tyle płyt w mieszkaniu. Dobra muzyka ma jednakże tę przewagę nad modą, że nie jest tylko sztuką dla sztuki. Nie wyrzuca się jej z domu, gdy moda przeminie. Można do niej wracać ilekroć najdzie nas na nią ochota, a wrażenia z niej płynące są bezcenne. I z tym optymistycznym akcentem, pozostawiam Was do kolejnego wpisu.

Jakub Karczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz