14 lipca 2025

BRAKUJĄCY PUZZEL


Przed laty postawiłem sobie za punkt honoru, by opisać koleje losu muzyków tworzących niegdyś grupę Fields Of The Nephilim. Chciałem nieco uporządkować ten chaos, zbierając w jedną całość wszystkie te zespoły i projekty. Zatrzymałem się na albumie "Half-Life" (2013), który był wtedy nowością. Niestety, na przestrzeni kolejnych lat, niewiele się działo w temacie, więc nie było sensu dopisywać kolejnej części. Była co prawda szansa na nowy album Fields Of The Nephilim, ale utwór, który wypuścił Carl McCoy, okazał się być tylko salwą na wiwat. Nic za tym nie poszło i pomimo upływu tylu lat, nadal nie otrzymaliśmy następcy albumu "Mourning Sun" (2005). Czy mnie to zdziwiło? Ani trochę. Znając tempo pracy Carla, wiem, że pośpiech nie leży w jego naturze.

Powróciłem zatem do muzyki The Eden House, Rubicon, NFD oraz Last Rites. Jest w czym wybierać, choć gdy wyjąłem z półki debiutancki album Last Rites, uświadomiłem sobie, że nigdy nie udało mi się upolować jego następcy. Nie jest to prosta sprawa. Rzecz z gatunku mission impossible. Album ten niemal nie pojawia się na portalach aukcyjnych. Nawet na Discogsie próżno go szukać. Zdziwiłem się więc, gdy wyświetlił mi się przed kilkoma tygodniami, ale cena jego była tak kosmiczna, że nawet nie podchodziłem do jego zakupu. Biorę go sobie jednak na cel i podobnie jak w przypadku płyty Wolfgang Press "The Burden Of Mules" (1983) czy Modern English "Mesh And Lance" (1981), liczę, że prędzej czy później wpadnie mi w ręce. Z tamtymi się udało, więc dlaczego z tym miałoby być inaczej? Grunt to pozytywne nastawienie. 

Last Rites tworzą, a właściwie tworzyli muzykę wyrastającą gdzieś na przecięciu gotyckiego rocka z industrialem. Do tych dwóch najczęściej wymienianych składników, dodałabym jeszcze trance. To właśnie ten element wyróżnia ich spośród tłumu. Co ciekawe, Nod Wright zdradził w jednym z wywiadów, że materiał zawarty na ich debiutanckiej płycie "Guided By The Light" (2001), był pisany z myślą o kolejnym albumie Fields Of The Nephilim. Gdyby nie jego rozpad, tak prawdopodobnie wyglądałby następca "Elizium" (1990). Przyznam, że jest to dość ciekawa perspektywa. Zapewne w rękach Carla, materiał ten brzmiałby nieco inaczej. Może bardziej gotycko, aby zachować charakterystyczny styl Fields Of The Nephilim, który to był ich wizytówką. Last Rites nie miało takich ograniczeń, więc mogli pofolgować swojej muzycznej wyobraźni i muszę przyznać, że dobrze na tym wyszli. Szkoda, że zapału starczyło tylko na dwa albumy. Być może było tak jak w przypadku grupy Rubicon, kiedy to muzycy stwierdzili, że wszystko co mieli do powiedzenia, zawarli w tych dwóch albumach. Formuła takiego grania uległa wyczerpaniu i czas iść dalej lub zawiesić gitary na kołku. Miejmy nadzieję, że bracia Wright nie powiedzieli jeszcze swego ostatniego słowa. Swoją drogą, Carl McCoy też mógłby przebudzić się z twórczego letargu. Póki co, polscy fani będą mogli go podziwiać na łódzkim festiwalu Soundedit, gdzie Fields Of The Nephilim będzie dzielić scenę z The Chameleons oraz naszym 1984. Na razie, to musi nam wystarczyć.


Jakub Karczyński 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz