W końcu po wielu latach poszukiwań, udało mi się zakupić album "Gift" (1986) zespołu The Sisterhood. Może nie wypatrywałem go jakoś bardzo intensywnie, ale miałem zakodowane w głowie, że to ostatni brakujący element pośród twórczości Andrew Eldritcha. Wiem, że niedawno dokonano jego reedycji, ale interesowała mnie wersja w plastikowym pudełku, bowiem wszystkie pozostałe płyty z katalogu The Sisters Of Mercy też w takich wersja posiadam. Zapewne wszyscy wtajemniczeni kojarzą o co chodzi z zespołem The Sisterhood, ale jakby ktoś nie wiedział, to pokrótce wyjaśnię. Po rozpadzie pierwszego składu Sióstr, Wayne Hussey wraz z Craigiem Adamsem postanowili założyć zespół, o nazwie The Sisterhood. Ponoć na cześć tych wszystkich fanów, którzy podążali za The Sisters Of Mercy od miasta do miasta. Na reakcje Eldritcha nie trzeba było długo czekać. Gdy wieści te dotarły do uszu Andrew Eldritcha, to tak go zdenerwowały, że postanowił pokrzyżować szyki byłym współpracownikom. W związku z tym zarejestrował nazwę The Sisterhod pod własnym nazwiskiem, dzięki czemu zablokował nazwę. Zebrał współpracowników wśród których znaleźli się Patricia Morrison, James Ray, Lucas Fox oraz Alan Vega z Suicide. Jego nazwisko w wersji jaką posiadam zapisane jest jednak z błędem. Zamiast Vega, napisano Vela. Ot, taka ciekawostka. Gdy The Sisterhood nagrali i wydali album "Gift", jasnym się stało, że Hussey i Adams nie będą mogli kontynuować swej muzycznej ścieżki pod tą nazwą. W taki oto sposób narodziła się właśnie grupa The Mission. To rzecz jasna tylko skrótowa opowieść pozbawiona pikanterii oraz wzajemnych uszczypliwości. Po szczegóły odsyłam do jedynej biografii The Sisters Of Mercy w języku polskim, pióra Andrew J. Pinnella, która jednak pisana jest z pozycji fana, więc trudno oczekiwać od niej obiektywizmu. Niemniej daje ona jako taki pogląd na obustronne relacje byłych członków The Sisters Of Mercy. Ponoć liczba, którą recytuje Patricia Morrison w utworze Jihad, to kwota jaką musiało zapłacić The Mission Eldritchowi, w ramach rekompensaty za swe wcześniejsze działania. Czy tak faktycznie było, wiedzą o tym tylko zainteresowane strony tego konfliktu. Dziś słuchamy wspomnianej płyty bez tych wszystkich kontekstów, które z perspektywy czasu, przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Są już tylko ciekawostką, która interesuje dziś wyłącznie dziennikarzy oraz najzagorzalszych fanów. Zamiast rozdrapywać dawne rany, lepiej byłoby wziąć się do pracy. Szkoda, że Eldritch zamiast nagrywać kolejne albumy, skupia się dziś wyłącznie na odcinaniu kuponów od dawnej sławy. A ponoć prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, nie jak zaczyna, ale jak kończy. W tym przypadku trudno mówić tu o szczęśliwym zakończeniu. Czy ta historia dobiegła już końca? Niby wszystko jest jeszcze możliwe, póki piłka w grze, ale chyba nie ma komu przystawić nogi, by oddać strzał na bramkę.
Jakub Karczyński
trzeba przyznać, że ta płyta choć nagrana na szybko aby tylko zaklepać nazwę - ma swój klimat i swoje co najmniej dwa świetne momenty - giving ground i rain from heaven to absolutnie fantastyczne moim zdaniem kawałki...
OdpowiedzUsuń"Gift" to bardzo udana płyta, która w czasie wydania nie zyskała należnego jej uznania. Potrzeba było nieco czasu, by dziennikarze dostrzegli jej walory. Mnie szczególnie podobają się kompozycje Colours, do której to powracam najczęściej oraz Rain From Heaven. Jak widać, czasem nie potrzeba długich sesji, by stworzyć coś wartościowego. Eldritch to bardzo sprawny, ale niestety wyjątkowo leniwy kompozytor. Pozostaje żałować, że historia The Sisters Of Mercy, zamknęła się po nagraniu zaledwie trzech albumów. Cieszmy się jednak tym co mamy.
Usuń