Gdy w czwartek, wyciągałem ze swej skrzynki na listy składankę singli The Damned, nie przypuszczałem, że dzień później z obozu grupy napłyną tak smutne informacje. Szóstego marca przyszło nam pożegnać Briana Jamesa, który to był gitarzystą grupy w latach 1976 - 1978, 1988 - 1989 oraz 1991. Choć spędził w szeregach grupy zaledwie cztery lata, to nagrał z nią dwie ich najwcześniejsze płyty - "Damned, Damned, Damned" (1977) oraz "Music For Pleasure" (1977). Debiut choć ważny i kultowy dla miłośników punk rocka, nie zrobił na mnie większego wrażenia. Może dlatego, iż nigdy nie ekscytował mnie klasyczny punk, ze swym trzy akordowym graniem. Jak się okazało, tej energii i pary wystarczyło zaledwie na kilka lat, a sam punk rock dość szybko doszedł do ściany. Dużo ciekawiej działo się, gdy muzycy opanowali kolejne akordy, dzięki którym narodził się między innymi post punk. Wyszło to muzyce na dobre, choć wtedy nie dla wszystkich było to takie oczywiste. Gdy mam ochotę posłuchać The Damned, to sięgam po ich późniejszą twórczość. Nie deprecjonuję jednak w żadnym wypadku wartości debiutu i roli jaką odegrała ta płyta w karierze zespołu. Wszyscy wiemy, że każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Bez niego nie byłoby nic co potem. Wróćmy jednak do Briana Jamesa. Po odejściu z The Damned, James nie zawiesił gitary na kołku. Współtworzył kilka formacji, z czego najbardziej znana jest grupa Lords Of The New Church, w której to występował wraz ze Stivem Batorsem, Davem Tregunnem oraz Nickiem Turnerem. Dobrze by było przypomnieć tę formację choćby przez wznowienie jej regularnego katalogu, który dziś jest praktycznie nieosiągalny lub niemiłosiernie pustoszy nasz portfel. Nie chodzi bynajmniej o monetyzowanie śmierci, lecz o pamięć tak o muzyku, jak i jego dorobku. Spoczywaj w pokoju James, gdziekolwiek jesteś.
Jakub Karczyński
jakoś nie mogłem się nigdy przekonać do The Damned. Pierwsze punkowe płyty kompletnie nie dla mnie, a późniejsza twórczość tez nigdy mi nie potrafiła się przebić do świadomości. jakieś to takie zbyt hałaśliwe było, sam nie wiem...
OdpowiedzUsuńGdyby The Damned grało tak jak na swym debiucie, to pewnie też bym się nimi nie zainteresował, ale w późniejszym czasie ich muzyka skręciła w takie bardziej mroczne rejony czego najlepszym przykładem jest album "Phantasmagoria". Gdy go pierwszy raz usłyszałem to po prostu zbierałem szczękę z podłogi. Ich ostatnie albumy również trzymają wysoki poziom i są już lata świetlne od muzyki jaką uprawiali w początkach działalności. Ja chłopaków uwielbiam, no ale nie każdy musi. Daj im jednak jeszcze jedną szansę. Pozdrawiam.
Usuń