Lato dogasło niczym płomień na zapałce. Za oknem jesień, jedna z moich ulubionych pór roku. Póki co w swej piękniejszej odsłonie. Niestety w tym roku ze względu na sytuację epidemiologiczną nie będzie ona taka jaka być powinna. W ogóle gdyby nie fakt narodzin mego syna, spisałbym ten rok na straty. Miejmy nadzieję, że w kolejnych latach wszystkie klocki wrócą już na swoje miejsce bo tęsknię za beztroskimi przechadzkami po mieście, za wizytami w swoich ulubionych lokalach no i rzecz jasna za koncertami. Ile jeszcze takich dziwnych dni przed nami, trudno powiedzieć. A Strange Day jak śpiewał przed laty Robert Smith na genialnej płycie "Pornography" (1982). Żal tych dawnych dni, kiedy to ekipa z Crawley nagrywała tak znaczące albumy. Od tego momentu upłynęło już wiele wody w Tamizie, a ja wciąż czekam, aż The Cure wydadzą coś co choćby w niewielkim stopniu zbliżyłoby się do tamtych dzieł. Wiara w to, że jest to jeszcze możliwe nie jest zbyt silna bo przecież The Cure, chcemy tego czy nie, znajdują się już na krzywej spadkowej. Gdybym miał wskazać ostatni punkt szczytowy, postawiłbym znacznik przy albumie "High" (1992). Wszystko co pojawiło się potem było już tylko bladym odbiciem dni dawnej chwały choć album "Bloodflowers" (2000) na jedną krótką chwilę znów wlał w moje serce sporo nadziei. Jak się okazało, był to jednak ich łabędzi śpiew. Kolejne albumy były już tylko większym lub mniejszym rozczarowaniem, tak jeśli chodzi o repertuar jak i brzmienie. Szkoda więc, że "Bloodflowers" nie był tym ostatnim akordem grupy jak pierwotnie zapowiadano. Byłoby to nad wyraz piękne pożegnanie. Niestety tak się nie stało, a na sklepowych półkach pojawiły się jeszcze dwa albumy, po czym zapanowała wydawnicza cisza, która trwa już dwanaście lat. Jeśli ktoś przez taki okres czasu nie jest w stanie podarować swoim fanom nowej muzyki to widać, że albo się wypalił, albo postanowił odcinać kupony od dawnej sławy. Niedawno pojawiła się informacja, że Smith wraz z The Cure kończy pracę nad nowym albumem, który nota bene miał być już gotowy chyba rok temu. Jakby tego było mało wyjawił też, że pracuje nad swym solowym albumem, który to jest jak taki statek widmo. Zapowiadany od dekad do dziś nie może się zmaterializować. Temat ten stał się już nawet obiektem żartów więc nie przywiązywałbym szczególnie wielkiej wagi do słów Roberta. Nie takie obietnice już przecież w swym życiu składał. Dlatego też choć co jakiś czas podgrzewa on atmosferę wynurzeniami na temat nowej płyty The Cure, która ma być najmroczniejszym dziełem w ich dotychczasowej historii to jakoś podchodzę do tego z dużą dawką sceptycyzmu. Uwierzę jak zobaczę, a ściślej rzecz biorąc jak usłyszę. Miło by było ujrzeć choćby ten jeden jedyny raz grupę The Cure w swej najwyższej formie twórczej, ale to już chyba tylko takie marzenia ściętej głowy.
Jakub Karczyński
PS Autorem obrazu zatytułowanego "Szkarłatny zachód słońca" jest angielski malarz William Turner, słynący z romantycznych pejzaży i uważany za ojca impresjonizmu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz