Closterkeller to dla mnie prawdziwy fenomen. Grupa istnieje od niemal trzydziestu lat, funkcjonuje nieco na uboczu, ale i tak można pozazdrościć jej rozpoznawalności wśród narodu, który z gotykiem ma kontakt tylko wtedy, gdy zachodzi do kościoła wybudowanego w tymże stylu. Co ciekawe, zespół na przestrzeni lat przeżył tyle zawirowań personalnych, że trudno je dziś zliczyć. Z pierwszego składu ostała się tylko Anja Orthodox, wokalistka i liderka grupy. Gdy w 1993 na rynku pojawił się album "Violet" a na świecie syn Anji, nikt chyba nie przypuszczał, że za kilkanaście lat nie tylko zasiądzie za perkusją, ale i stanie się oficjalnym członkiem zespołu. Muszę przyznać, że ze swej roli wywiązał się znakomicie. W ogóle skład jaki zadebiutował na albumie "Viridian" stanowi dość istotne odmłodzenie wiekowe formacji, no ale nie zaglądajmy panom w metrykę tylko zajmijmy się najnowszym wydawnictwem grupy. "Viridian" jak nietrudno się domyślić to kolejny kolorowy album. Coś pomiędzy kolorem morskim, a zielenią. Nie dziwi więc marynistyczna tematyka okładki, która jednak jak na mój gust została przedstawiona w dość infantylny i mało przekonujący sposób. Niestety nie jest to jedyny zarzut względem tego wydawnictwa.
Po dość ambitnym, konceptualnym albumie "Bordeaux" (2011) tym razem otrzymujemy zbiór utworów nie połączonych ze sobą żadną myślą przewodnią. Anja jak sama przyznała nie czuła potrzeby nagrywania kolejnego takiego albumu. Wraz z pozostałymi muzykami postanowili odświeżyć nieco utworów, które nie miały szczęścia by trafić na poprzednie płyty, a były zbyt interesujące, aby skazywać je na zapomnienie. Stworzyli też kilka nowych kompozycji i tym sposobem powstał tenże album. Pomimo tego swoistego "przeglądu szafy", płyta nie sprawia wrażenia patchworku. Co warte podkreślenia, momentami swym brzmieniem jak żywo przypomina albumy z lat dziewięćdziesiątych. Nie wiem czy był to świadomy zabieg, ale zapisuję to grupie na plus. Miło wrócić pamięcią do takich albumów jak "Scarlet" (1995) czy "Cyan" (1996). Muzycznie Closterkeller wciąż stoi na wysokim poziomie. Tworzy piękne melodie, do których chce się wracać. Niestety trudno to samo powiedzieć o warstwie słownej niektórych kompozycji. Taka Kolorowa Magdalena, która o zgrozo została wytypowana na pierwszego singla, nie dość, że brzmi dość przaśnie, to jeszcze "przyozdobiono" ją dość infantylnym tekstem. A przecież Anja potrafi tworzyć intrygujące i bardziej ambitne teksty czego przykładem choćby utwór Miraż z albumu "Nero" (2003) czy tytułowe nagranie z albumu "Violet" (1993). "Viridian" niestety nie obfituje w równie poruszające wynurzenia literackie, a szkoda bo wydatnie podniosłoby to rangę tej płyty. Niestety kompozycjami pokroju Nocne polowanie, opowiadającej o istocie będącej połączeniem kobiety i kota, nie da się stworzyć albumu, o którym za kilkanaście lat mówić się będzie jako o klasyce polskiego rocka. Jako człowiek po trzydziestce niezbyt identyfikuję się z tego typu twórczością literacką. W ogóle teksty tak zwane bajkowe brzmią niczym twórczość rodem z gimnazjum i jakoś niezbyt pasują do grupy z takim stażem i bagażem doświadczeń. Zdecydowanie bardziej odpowiadają mi utwory o bardziej przyziemnej tematyce jak choćby Matka ojczyzna, która to jest takim puszczeniem oka do starych fanów. Każdy komu nieobca jest twórczość grupy bez większego problemu odkryje nawiązania do utworu W moim kraju z albumu "Violet". Patrząc na sytuację polityczną w kraju, chyba trudno o lepszy moment dla tego typu kompozycji. Szkoda tylko, że raczej nie ma co liczyć na jej emisję w radiu, bo Closterkeller jest zespołem, do którego ktoś kiedyś przykleił etykietę z napisem persona non grata. Dlaczego? O to trzeba by już zapytać dyrektorów muzycznych poszczególnych stacji radiowych.
Wróćmy jednak do zawartości albumu. Skoro mankamenty albumu mamy już omówione skupmy się teraz na atutach. Nie trzeba ich daleko szukać, bo wraz z pierwszymi dźwiękami Viridian zostajemy wrzuceni na głęboką wodę, w której to przyjemnie się zanurzyć. Ta niemalże dziewięciominutowa kompozycja robi niesamowite wrażenie. W tym przypadku nawet ta bajkowa estetyka aż tak nie razi, choć jak już wspominałem wolę Closterkellera w bardziej dojrzałej odsłonie tekstowej. Zwracam szczególnie uwagę na piękne zaśpiewy Anji, której głos pomimo upływu czasu wciąż brzmi imponująco. Czy po tak mocnym otwarciu jest jeszcze szansa na przeskoczenie tej poprzeczki? Na szczęście Viridian to nie jedyny utwór tego kalibru. Mamy ich tu jeszcze co najmniej kilka. Jednym z nich jest utwór To albo to, który z każdą chwilą nabiera tempa i drapieżności. Anja także dokłada swoją cegiełkę w postaci przejmujących partii wokalnych. Praca gitary z kolei przywodzi mi na myśl czasy tworzenia albumu "Cyan". Po odejściu ze składu Mariusza Kumali (gitara), byłem pełen obaw co do jego następcy. W mojej ocenie, Mariusz był najlepszym gitarzystą w całej karierze Closterkellera. Grający bardzo gilmourowsko i z wyczuciem, potrafił odmalować gitarą wspaniałe pejzaże. Jego zmiennik choć młody ma również zadatki na wspaniałego gitarzystę. Posłuchajcie tylko solówek w utworach Pokój tylko mój oraz Strefa ciszy. Są tak obłędnie piękne, że aż ręce same składają się do oklasków. To jedne z najpiękniejszych fragmentów tego albumu. Może nie jest to najdoskonalsze dzieło grupy, ale i tak warto po nie sięgnąć, bo na tak różnorodnym albumie nie sposób nie znaleźć czegoś dla siebie.
Closterkeller to doskonały przykład na to, że w życiu trzeba robić swoje i nie oglądać się na nikogo. Choć nie grają ich żadne ogólnopolskie stacje radiowe oni niestrudzenie idą do przodu, nagrywając kolejne albumy pomimo piętrzących się przeciwności. "Viridian" to kolejny kolorowy rozdział w księdze z napisem Closterkeller, który niestety potwierdza pewien fakt. Grupa pomimo niewątpliwego talentu kompozytorskiego, ma problem z odpowiednią selekcją nagrań. Obok rzeczy wspaniałych, potrafi umieścić utwory, które ewidentnie zaniżają poziom całości (Inkluzja, Kolorowa Magdalena, Nocne polowanie). Tak było na "Nero", tak było na "Aurum" i tak też jest w przypadku "Viridian". Szkoda niewykorzystanej szansy na stworzenie perfekcyjnej płyty. Widać trzeba uzbroić się w cierpliwość. Skoro tak, to nie pozostaje nam nic innego jak wierzyć w to, że najlepszy album grupy dopiero przed nami.
Wróćmy jednak do zawartości albumu. Skoro mankamenty albumu mamy już omówione skupmy się teraz na atutach. Nie trzeba ich daleko szukać, bo wraz z pierwszymi dźwiękami Viridian zostajemy wrzuceni na głęboką wodę, w której to przyjemnie się zanurzyć. Ta niemalże dziewięciominutowa kompozycja robi niesamowite wrażenie. W tym przypadku nawet ta bajkowa estetyka aż tak nie razi, choć jak już wspominałem wolę Closterkellera w bardziej dojrzałej odsłonie tekstowej. Zwracam szczególnie uwagę na piękne zaśpiewy Anji, której głos pomimo upływu czasu wciąż brzmi imponująco. Czy po tak mocnym otwarciu jest jeszcze szansa na przeskoczenie tej poprzeczki? Na szczęście Viridian to nie jedyny utwór tego kalibru. Mamy ich tu jeszcze co najmniej kilka. Jednym z nich jest utwór To albo to, który z każdą chwilą nabiera tempa i drapieżności. Anja także dokłada swoją cegiełkę w postaci przejmujących partii wokalnych. Praca gitary z kolei przywodzi mi na myśl czasy tworzenia albumu "Cyan". Po odejściu ze składu Mariusza Kumali (gitara), byłem pełen obaw co do jego następcy. W mojej ocenie, Mariusz był najlepszym gitarzystą w całej karierze Closterkellera. Grający bardzo gilmourowsko i z wyczuciem, potrafił odmalować gitarą wspaniałe pejzaże. Jego zmiennik choć młody ma również zadatki na wspaniałego gitarzystę. Posłuchajcie tylko solówek w utworach Pokój tylko mój oraz Strefa ciszy. Są tak obłędnie piękne, że aż ręce same składają się do oklasków. To jedne z najpiękniejszych fragmentów tego albumu. Może nie jest to najdoskonalsze dzieło grupy, ale i tak warto po nie sięgnąć, bo na tak różnorodnym albumie nie sposób nie znaleźć czegoś dla siebie.
Closterkeller to doskonały przykład na to, że w życiu trzeba robić swoje i nie oglądać się na nikogo. Choć nie grają ich żadne ogólnopolskie stacje radiowe oni niestrudzenie idą do przodu, nagrywając kolejne albumy pomimo piętrzących się przeciwności. "Viridian" to kolejny kolorowy rozdział w księdze z napisem Closterkeller, który niestety potwierdza pewien fakt. Grupa pomimo niewątpliwego talentu kompozytorskiego, ma problem z odpowiednią selekcją nagrań. Obok rzeczy wspaniałych, potrafi umieścić utwory, które ewidentnie zaniżają poziom całości (Inkluzja, Kolorowa Magdalena, Nocne polowanie). Tak było na "Nero", tak było na "Aurum" i tak też jest w przypadku "Viridian". Szkoda niewykorzystanej szansy na stworzenie perfekcyjnej płyty. Widać trzeba uzbroić się w cierpliwość. Skoro tak, to nie pozostaje nam nic innego jak wierzyć w to, że najlepszy album grupy dopiero przed nami.
Jakub Karczyński
"...tym razem otrzymujemy zbiór utworów nie połączonych ze sobą żadną myślą przewodnią" - i tak i nie, bo płyt traktuje o wodzie w dużej mierze, a ta pojawia się w kilku utworach jako motyw przewodni, co zresztą sam zauważyłeś (pożarłem się o to z wokalistką na fb, bo nie znałem genezy). Cieszy mnie Twoje trzeźwe podejście do Clostera, który mocno zdziadział (choć na Bordeaux, na krótko wrócił na właściwe tory)
OdpowiedzUsuń