27 grudnia 2016

SKARBY KURZEM PRZYKRYTE

Cykliczność pór roku to prawidłowość, która jest nam doskonale znana. I choć w ostatnim czasie zimy bywają mniej zimne, a wiosna z kolei każe czasem na siebie zbyt długo czekać, to pewna prawidłowość w dalszym ciągu jest zachowana. Podobnie ma się sprawa z muzyką, która w pewnych porach roku, smakuje jakby bardziej. Mnie przykładowo, koniec roku, skłania do intensywniejszego słuchania starego, progresywnego rocka. Wyciągam wtedy moje ukochane płyty i odpływam, niesiony falą tejże muzyki. Chętniej też odkrywam "nowe" grupy, które umknęły mej uwadze, a które nie zasługują na to, by pogrążyły się w mgle niepamięci. Historie takich odkryć bywają różnorakie. Czasem przeczytam o czymś w gazecie lub w internecie, innym razem zaintryguje mnie okładka płyty lub jakaś rekomendacja na zaprzyjaźnionym blogu. Ostatnio jednak zdarzyło się, że za muzycznym odkryciem, stało pewne niezwykłe zdjęcie. Co prawda od jego publikacji minęło już nieco czasu, ale dopiero teraz zdecydowałem się zakupić płytę, która widniała na owej fotografii. Jej autorką jest Anna Gacek (Program Trzeci Polskiego Radia), która przygotowując audycję poświęconą Tomkowi Beksińskiemu, podjęła się karkołomnego zadania, aby muzyka zaprezentowana w audycji była nadawana z jego płyt, które to spoczywały w siedzibie radia od wielu lat. Spakowane w kartony, tkwiły sobie gdzieś w zapomnieniu, nie niepokojone przez nikogo, aż do tej chwili. Swoją drogą, chyba nie tak wyobrażał sobie Tomek przyszłość swojej kolekcji. Wiele bezcennych egzemplarzy zbiera kurz i niszczeje w kartonach, zamiast cieszyć uszy słuchaczy. Gdyby tylko było mnie stać, odkupiłbym tę kolekcję bez mrugnięcia okiem, choć z tego co wiem nie jest ona na sprzedaż. To co się w niej zawiera, ukazało nam między innymi powyższe zdjęcie Anny Gacek. To oczywiście tylko jeden z kartonów, ale już choćby to wystarczy, aby wyobraźnia zaczęła pracować. Za stare edycje niektórych tytułów, niejeden kolekcjoner zapłaciłby niemałe pieniądze, aby wejść w ich posiadanie. Przeglądając  tytuły z powyższego zdjęcia, moją uwagę przykuł album "Serpents In Camouflage" (1993) grupy Citizen Cain. Nazwa jak nietrudno się domyślić nawiązuje do sławnego filmu Orsona Wellesa "Obywatel Kane" (1941). Dotychczas nie miałem żadnej styczności z tymże zespołem, więc tym bardziej byłem ciekaw, cóż to za muzyka kryje się pod tym szyldem. Zanotowałem sobie w pamięci nazwę zespołu i sprawdziłem jak wygląda sytuacja z jej albumami w kilku portalach aukcyjnych. Nie wyglądała za dobrze, a właściwie nie wyglądała wcale. Żadnej płyty, ani nawet singla. Cóż, trudno się mówi. Na pewien czas zapomniałem o tymże zespole, do chwili gdy przeglądając płyty w pewnym sklepie płytowym, natknąłem się na niemalże kompletna dyskografię grupy. Oczywiście były to już wydania remasterowane, wzbogacone o dodatkowy dysk, więc teoretycznie atrakcyjniejsze względem pierwowzoru, ale ileż bym dał, aby móc potrzymać w dłoniach tę starą, Tomkową edycję. Tamte wydania mają swój niezaprzeczalny urok, którego niestety nie posiadają już remastery. Wynika to z kilku powodów. Najważniejsze to takie, że wznowienia mają już najczęściej nieco pozmieniane okładki lub dołożone dodatkowe nagrania, tuż za podstawowym programem płyty, czego osobiście nie znoszę. Na szczęście w przypadku reedycji Citizen Cain, ktoś poszedł po rozum do głowy i dodatkową zawartość umieścił na osobnym CD. Chwała mu za to, dzięki czemu możemy cieszyć się samą esencją albumu, bez zbędnych dodatków, które to burzą pewną harmonię oraz zamysł twórców. Co do samej muzyki, to najprościej rzecz ujmując, mamy do czynienia ze skrzyżowaniem starego Marillion z dorobkiem równie wczesnego Genesis. Naprawdę przyjemnie się tego słucha i aż dziw bierze, że dotychczas nie natknąłem się na tą grupę. Gdyby nie to zdjęcie być może nigdy bym jej nie odkrył, a tak, umila mi ona ostatnie dni tego roku. Nieco wietrzne, nieco melancholijne, ale jakże wyjątkowe i inspirujące.

Jakub Karczyński

23 grudnia 2016

JEST TAKI DZIEŃ ...

Do świąt czasu już niewiele. Śniegu jak nie było tak nie ma, przynajmniej w Poznaniu. No trudno, jakoś musimy się bez niego obyć. Zresztą w ostatnich latach, taka to już tradycja. Za to dom pięknie przystrojony, choinka mieni się różnobarwnymi kolorami migających lampek, a z odtwarzacza płynie muzyka ilustrująca film ... "W paszczy szaleństwa" (In The Mouth Of Madness). No może mało świąteczne klimaty, ale gdyby tak spojrzeć tylko i wyłącznie na tytuł, to chyba doskonale wpisuje się on w ten jakże gorący czas. Wszyscy zabiegani, lekko poddenerwowani, dopinają święta na ostatni guzik. U mnie za to anielski spokój, a atmosfera taka jak chyba nigdy wcześniej. Rano jeszcze podjechałem odebrać książkę "Martwa Strefa" Stephena Kinga, zamówioną w internetowym sklepie. Wczoraj mi się to nie udało, bo jak to pisałem znajomym na facebooku : "Poszedłem dziś rano odebrać książkę zamówioną poprzez pewną księgarnię internetową. Podjechałem trzy przystanki tramwajem i pełen jakiejś takiej naiwności, ruszyłem do owego punktu odbioru. Gdy uchyliłem drzwi, mym oczom ukazał się ludzki wąż zjadający cały korytarz. Stanąłem nieco zaskoczony tym widokiem, ale dla pewności poszedłem zobaczyć głowę tego węża czy aby jego łeb zagłębił się tam gdzie myślałem, że jest. I faktycznie, był właśnie tam. Uśmiechnąłem się w duchu, z całą sympatią dla tego gada i pomachałem mu na do widzenia. Czy się zezłościłem? Ani trochę. To chyba ten szczególny czas jakoś tak dobrze mnie nastroił. A może to ta jemioła przyklejona przez jednego z sąsiadów w windzie ? Zatem Wesołych Świąt dla wszystkich, także dla osób połkniętych przez tego książkowego gada." 

Wyciągnąwszy wnioski z wczorajszej wyprawy, zjawiłem się dziś jeszcze przed otwarciem punktu odbioru. Takich spryciarzy jak ja, było jeszcze co najmniej kilku. Chwilę później wąż zaczął przyrastać w tempie wręcz ekspresowym. Wszyscy zapewne pozamawiali prezenty pod choinkę dla swoich bliskich, a ja nie, ja tak dla siebie. Prezenty wszakże mam już zrobione, bo nie lubię zostawiać tego na ostatnią chwilę. Po co serwować sobie ten świąteczny stres, skoro można sobie tego oszczędzić. Lepiej delektować się spokojem i tą wyjątkową atmosferą. Zatem moi Drodzy Czytelnicy, życzę Wam świąt pełnych spokoju, ciepła i rodzinnej atmosfery, pozbawionej kłótni przy świątecznym stole. Pod żadnym pozorem nie włączajcie telewizora, a już na pewno nie programy informacyjne. Niech te dni wolne będą od tego politycznego zamętu, skupmy się na tym co naprawdę ważne, na naszych bliskich. Bądźmy dla siebie mili, bo przecież to my tworzymy całą tą świąteczną atmosferę. WESOŁYCH ŚWIĄT !

Jakub Karczyński

20 grudnia 2016

KULTURA NA WIDELCU

Ponoć w tym roku sprzedaż winyli na świecie odnotowała lepsze wyniki, aniżeli sprzedaż muzyki w formie wirtualnej. Jeśli to prawda, to znaczy, że poczciwy winyl zagrał na nosie wszystkim tym, którzy przed laty spisali go już na straty. Z roku na rok jest coraz lepiej, otwierają się nowe sklepy oferujące ten nośnik, a i markety zwęszyły w tym i swój biznes. Jednym z nich była i Biedronka, która na dzień 15 grudnia przygotowała dla swych klientów nie lada niespodziankę. Otóż tego dnia, do sprzedaży miało trafić kilkanaście wyselekcjonowanych tytułów muzycznych, tłoczonych rzecz jasna na winylu oraz gramofony rodzimej produkcji, w cenach tak niskich, że poważnie zastanawiam się czy aby ta niska cena, nie gwarantuje nam również takiej samej jakości. W tej materii pozostawiam pole do popisu osobom, które owy sprzęt przetestowały i które znają się na rzeczy lepiej niż ja. Skuszony ofertą reklamową, która odbiła się dość szeroki echem, wybrałem się do Biedronki. Początkowo chciałem pójść tam z samego rana, ale koniec końców zjawiłem się u jej wrót o godzinie jedenastej. Pewnie byłbym jeszcze później, gdyby nie ponaglenia kolegi, który informował, że w jego osiedlowym sklepie jest już po zawodach, bowiem na półce ostał się jedynie Stanisław Soyka i Tears For Fears. Jako że na tym drugim tytule szczególnie mi zależało, czym prędzej wybrałem się na rekonesans. Przekraczając próg sklepu spodziewałem się, że od drzwi zaatakują mnie informacje o tejże akcji, a odnalezienie właściwego regału będzie banalnie proste. Nic z tych rzeczy. Pierwszy obchód sklepu zakończył się fiaskiem. Nawet pomyślałem sobie, że pewnie już wszystko wykupione. Obszedłem jeszcze raz dla pewności sklepowe alejki i tylko dzięki niezwykłemu skupieniu, trafiłem na ten jeden smutny kartonik z płytami oraz gramofon, który przywalony jakimś innym badziewiem, wyglądał tak, jakby leżał już tu co najmniej od roku. Ekspozycja fatalna. To co wypracowała kampania reklamowa, w jednej chwili zostało zaprzepaszczone przez sklepy, które nie potrafiły dość dobrze wyeksponować tego towaru. Potraktowano go trochę jak worek z ziemniakami, a nie jak towar, że tak powiem lepszego sortu. Dlatego też uważam, że supermarket, to nie miejsce dla winyli, ani też książek, które to traktowane są w ten sam sposób. Jako osoba szanująca wytwory kultury, nie mogę zgodzić się na stawianie znaku równości między winylami, a wspomnianymi już ziemniakami. Ktoś powie, towar jest towar, ale czy faktycznie tak jest? Czy wrzucając wszystko do jednego worka, nie obniżamy rangi i znaczenia pewnych produktów? Czy nie wkraczamy czasem na teren kultury w butach ugnojonych błotem? Być może to co dla mnie stanowi pewnego rodzaju sacrum, dla kogoś innego nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Uważam jednak, że miejsce książek jest w księgarniach, a płyt w sklepach płytowych. Próba przejęcia części rynku przez supermarkety podyktowana jest tylko i wyłącznie chęcią zysku, a nie miłością do kultury. Dlatego też, choć z akcji Biedronki skorzystałem, nabywając wspomniany wcześniej Tears For Fears oraz Deep Purple, to nie traktuję tej przestrzeni jako miejsca, w którym chciałbym kupować płyty czy książki. O wiele więcej radości sprawia mi zgłębianie małych księgarń i sklepów płytowych, które choć nie oferują może takich promocji, ale mają coś czego nie ma żaden supermarket - wyjątkową atmosferę i przestrzeń dedykowaną pasjonatom kultury. Mało tego, w większości przypadków za sklepową ladą stoją tacy sami pasjonaci jak ja czy Ty. Dla nich to nie jest zwykły biznes, lecz pasja, której poświęcili swoje życie.

Jakub Karczyński

PS Zdjęcie w niniejszym poście autorstwa Andrzeja Masłowskiego, któremu pięknie dziękuję za zgodę na jego wykorzystanie. 


16 grudnia 2016

MUZYCZNA NAWAŁNICA

Kalendarze smutno powiewają ostatnimi kartkami, dobiegając końca swego żywota. Znak to, że pora wrócić pamięcią do tego co ukazało się w tym roku i jakoś to podsumować. Niestety jeszcze nie wszystkie płyty dały mi się poznać na tyle, bym mógł wyrobić sobie jakiś pogląd na zawartą tam muzykę. Dlatego też daję sobie nieco czasu na nadrobienie zaległości, aby z czystym sumieniem sporządzić swoją dziesiątkę ulubionych albumów minionego roku. Nie będzie to zadanie łatwe bowiem w ostatnim czasie z rozkoszą nurzam się w nowo nabytych starociach i to one najbardziej rozpalają moją wyobraźnię. Wspominałem już o albumie "Discover" (1985) Gene Loves Jezebel, do którego dołączyły także "Beyond The Wall Of Sleep" (1992) The Cassandra Complex, "Blue Bell Knoll" (1988) Cocteau Twins oraz muzyka z "Martwej Strefy" (1983) Michaela Kamena. Gdzie tu jeszcze więc znaleźć czas na poznawanie nowych płyt? Trzeba będzie jednak zagryźć zęby, no bo jak to tak robić podsumowanie, gdy na półkach piętrzą się jeszcze zafoliowane kompakty. Niektóre leżą tak od lutego i coś nie mogą się doczekać na chwilę uwagi z mojej strony. Liczyłem na to, że jesienią będzie odpowiedni czas na zgłębienie tych albumów, ale jakoś nie wyszło. Teraz trzeba będzie je przesłuchać ze zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości. Czasu pozostało niewiele więc czym prędzej trzeba brać się do niwelowania tych zaległości. Poniżej przedstawiam listę pretendentów do tytułu TOP10 2016.

Airbag "Disconected"
Bear's Den "Red Earth & Pouring Rain"
Daniel Spaleniak "Back Home"
David Bowie "Black Star"
Haken "Affinity"
Heroes Get Remembered "No Mirrors, No Friends"
John Carpenter's Lost Themes II
Marillion "F.E.A.R."
Mesh "Looking Skyward"
Metallica "Hardwire ... To Self Destruct"
MGT "Volumes"
New Model Army "Winter"
Nick Cave & The Bad Seeds "Skeleton Tree"
Perturbator "The Uncanny Valley"
Pet Shop Boys "Super"
Radiohead "A Moon Shaped Pool"
Riverside "Eye Of The Soundscape"
Sexy Suicide "Intruder"
Sophie Ellis Bextor "Famillia"
Suede "Night Thoughts"
The Cult "Hidden City"
The Legendary Pink Dots "Pages Of Aquarius"
The Mission "Another Fall From Grace"
Tindersticks "The Waiting Room"
Travis "Everything At Once"
Vokuro "Creatures"
White Lies "Friends" 

Jak mniemam to wszystkie nowości jakie udało mi się w tym roku nabyć. Jeśli pominąłem coś istotnego co Waszym zdaniem zasługuje na szczególną uwagę, to wpisujcie swoje propozycje w komentarzach. Chętnie się zapoznam, a i może dołączę do mojej listy najlepszych płyt mijającego roku. Tymczasem idę nadrabiać zaległości. Nikt przecież tego za mnie nie zrobi.

Jakub Karczyński   

PS Obraz wykorzystany w dzisiejszym wpisie, to dzieło zatytułowane "Ships in distress in a storm", autorem, którego jest angielski malarz, marynista Peter Monamy (1681-1749).
 

02 grudnia 2016

BRATOBÓJCZY POJEDYNEK

Jako człowiek, który nie odwykł jeszcze od długopisu, prowadzę swoje muzyczne zapiski, w których to ujmuję ważne dla mnie informacje. Kiedyś zapisywałem sobie daty płytowych premier, dziś już tego nie robię. Wolę odnotowywać sobie kolejne płytowe nabytki lub tworzyć listę moich prywatnych białych kruków i odkreślać każdorazową zdobycz. W ostatnim czasie owa lista uszczupliła się o dwie pozycję - Lloyd Cole And The Commotions "Easy Pieces" (1985) oraz o świeżo co zdobytą Gene Loves Jezebele "Discovery" (1986). Pozostaje mi już tylko pozyskać album "Immigrant" (1985), aby domknąć dyskografię tej grupy, o której mówiło się złośliwie, że w późniejszych latach częściej od mikrofonu, trzymali w rękach suszarki do włosów. Warto zaznaczyć, że na skutek konfliktu między braćmi Aston, doszło do rozłamu i porzucenia przez Michaela Astona reszty grupy. Co prawda w późniejszych latach były podejmowane próby zjednoczenia się, ale bez większych efektów. W konsekwencji tego, fani byli świadkami nieco schizofrenicznej sytuacji, w której to każdy z braci nagrywał pod szyldem Gene Loves Jezebele. Stąd też dyskografia grupy biegnie dwutorowo. Mnie bardziej interesują dokonania Jaya Astona, niż Michaela, choć może niesłusznie faworyzuję tego pierwszego, albowiem nie słyszałem żadnej płyty Gene Loves Jezebel pod dowództwem tego drugiego. Zresztą chyba nie tak łatwo dorwać te albumy. Przynajmniej w Polsce. Być może kiedyś dane będzie mi zebrać także płyty tej drugiej inkarnacji Gene Loves Jezebele i wtedy będą mógł ocenić, który z nich wyszedł zwycięsko z tego bratobójczego pojedynku. Póki co posłucham sobie płyty "Discovery", kiedy to oboje stanowili jeszcze tryby jednej, sprawnie działającej maszyny. Trudno dokładnie mi powiedzieć kiedy na horyzoncie zaczęły formować się czarne chmury, z których po kilku latach lunął na braci toksyczny deszcz. Mówi się, że człowiek człowiekowi wilkiem, ale żeby tak brat przeciwko bratu? W głowie się nie mieści. Sądziłem, że takie historie zarezerwowane są tylko i wyłącznie dla braci Gallagherów (Oasis). Jak widać, palma pierwszeństwa przypadła jednak braciom Aston, którzy wyprzedzili ich co najmniej o dekadę.

Jakub Karczyński