31 marca 2012

ŁAMANIE KOŁEM

Wczorajszy dzień był pełen wrażeń. Rozpoczął się od wycieczki do NBP, po okazjonalną monetę, wydaną na 50-lecie radiowej Trójki. Po nerwowym wyczekiwaniu w kolejce, udało mi się zdobyć kilka sztuk, zostawiając w zamian sześć dwuzłotówek. A wszystko to, na piętnaście minut przed zakończeniem wymiany.


Gdy ja zmierzałem do banku, w tym samym czasie, awizo do mojej skrzynki wrzucał listonosz. To co jednak czekało mnie późnym popołudniem na poczcie, to sztuka teatralna wystawiona przez samo życie. Zmierzając po odbiór przesyłki byłem przygotowany na kolejki, na powolną obsługę, ale nie na to, co miało wkrótce nastąpić. Przekraczając próg poczty zakląłem w duchu, widząc około dziesięciu osób stłoczonych na tak małym metrażu, że ledwie zdołałem się tam wcisnąć. Trudno, co robić - pomyślałem. Ustawiłem się grzecznie w ogonku i czekam pokornie na odbiór spodziewanej płyty. Czekam, czekam i czekam, a kolejka ani drgnie. Pani "w okienku" pospiesznie szuka listu, dla kobiety stojącej przy ladzie. Sprawdza półki, przegląda paczki i tak to sobie trwa. Mija pięć, dziesięć, piętnaście minut i już zaczynam się niecierpliwić, tak jak i te dziesięć osób przede mną. Okazało się, że poszukiwany list zaginął. Sytuacja robi się nerwowa, bo klientka ani myśli odejść od okienka bez swego listu. Pracownica poczty przegląda jeszcze raz wszystkie paczki, ale nie przynosi to efektu. Przeprasza panią za zaistniałą sytuację lecz klientka nawet nie chce tego słuchać. Temperatura podskakuje, kobieta o fizjonomii rasowej feministki, zaczyna ujadać na lewo i prawo. Nie ma opcji na to, by sytuacja rozwiązała się w przeciągu pięciu minut. Część klientów wychodzi, nie chcąc tracić czasu. W końcu za nieco ponad godzinę, poczta zakończy urzędowanie, a pani przy okienku zapowiedziała okupację do samego końca. Nie wiem dlaczego zdecydowałem się tam tkwić, ale chyba sprawiła to rzeczona płyta, którą chciałem sobie jeszcze tego dnia posłuchać. Czekam więc, a apokalipsa przetacza się przez pocztę. Nerwowe telefony, wyjaśnienia, przeprosiny i na końcu łzy urzędniczki pocztowej, która dopiero co rozpoczęła tu pracę. Żal mi się kobiety zrobiło i najchętniej kopnąłbym w zad tę faszystowską feministkę. Rozumiem, że zagubienie listu to rzecz karygodna, ale żeby zrobić taką jatkę to mi się w głowie nie mieści. Gdy już nasyciła się krwią i łzami, opuściła urząd zapowiadając, że do jutra sprawa ma być wyjaśniona, bo w przeciwnym wypadku ona tego tak nie zostawi. Po tym godzinnym spektaklu, dotarłem wreszcie do okienka. Odebrałem swą przesyłkę, uśmiechnąłem się delikatnie, co by kobiecie jakoś osłodzić te tortury i poszedłem do domu. Rozpakowałem przesyłkę lecz jakoś już nie potrafiłem się cieszyć z jej zawartości. Ilekroć teraz będę sięgał po płytę Flesh For Lulu "Plastic Fantastic", przed oczami będę miał twarz tej urzędniczki i jej łzy. Czy dla jednego, głupiego listu, warto tak sponiewierać człowieka?

Jakub "Negative" Karczyński

23 marca 2012

THE MISSION VS CLAN OF XYMOX

Po skompletowaniu dyskografii The Mission, zabrałem się za uzupełnianie braków w katalogu holenderskiej grupy Clan Of Xymox. Uwielbiam oba te zespoły, stąd taki mój zapał do kompletowania dyskografii tych grup. Właściwie kupuję wszystko, co wychodzi spod palców Hussey'a czy Ronny'ego Moorings'a, choć nie mają oni przecież monopolu na tworzenie arcydzieł. 


Obie te grupy przeżywały kryzys twórczy w latach dziewięćdziesiątych, gdy Misjonarze chcieli przechrzcić się na grunge (vide "Neverland" [1995], "Blue" [1996] ), a Xymox zaczęli uczęszczać do transowych dyskotek (vide "Metamorphosis" [1992], "Headclouds" [1993] ). Odważne eksperymenty nie wyszły na zdrowie ani jednym, ani drugim, dobrze więc, że w porę się zreflektowali i wrócili na właściwe tory.  I choć czasy największych sukcesów obie te grupy mają już dawno za sobą, to wciąż potrafią tworzyć rzeczy niezwykle interesujące. Szkoda, że w przypadku The Mission, płyta "God Is A Bullet" stanowi chyba ostateczne pożegnanie, jeśli chodzi o nową muzykę tej grupy. Na szczęście Hussey nie powiesił gitary na kołku i poza koncertami z The Mission, udziela się też na polu solowym, choć nie jest to już tak ekscytujące jak płyty macierzystej formacji. Zupełnie inaczej ma się sprawa z Clan Of Xymox, którzy raczą nas płytami średnio co dwa lata. Na poziom tych wydawnictw nie ma specjalnie co narzekać, choć to już nieco inny Clan, niż ten z dwóch pierwszych albumów. Największym mankamentem są eksperymentalne ciągoty Moorings'a, które niestety zaniżają poziom tych płyt. Na szczęście są to rzeczy marginalne ograniczające się do dwóch, trzech utworów i niech tak już pozostanie.

Wracając do wątku kolekcjonerskiego, to ostatnimi czasy udało mi się zdobyć koncertowy album Clanów "Live" (2000), który bije na głowę nasze "Live At Castle Party" (2011). Chodzi głównie o reakcje publiczności, która w Bolkowie jest ledwie słyszalna, a przez to trudno poczuć klimat występu na żywo. W tej chwili pozostało mi jeszcze zakupić minialbum "Subsequent Pleasures" (1984) oraz wspomniany "Headclouds" (1993).

Jakub "Negative" Karczyński

14 marca 2012

WINYLOWY BOKS OD CLAN OF XYMOX


Nie lada gratkę przygotował dla swych fanów holenderski Clan Of Xymox. Na rynku pojawił się limitowany boks, w skład którego wchodzą cztery płyty winylowe. Oto jak przedstawia się jego zawartość:


* “Hidden Faces”  -  12” LP
* “Creatures” -  12” LP
* “Notes From The Underground” -  12” LP
* 10” Bonus EP


Poza płytami, dodano także dwa plakaty formatu A3. Edycja tego boksu została ograniczona do zaledwie 300 egzemplarzy. Aby jeszcze bardziej uatrakcyjnić formę, zdecydowano się wytłoczyć 150 analogów jako standardowy czarny krążek, a kolejne 150 egzemplarzy wydano na kolorowych winylach.

Jakub "Negative" Karczyński

10 marca 2012

1984 "4891" (2007)



W 2003 roku na naszym rynku pojawiła się płyta „Specjalny rodzaj kontrastu” firmowana nazwą 1984, która to przypominała ten jakże zasłużony dla zimnej fali zespół. Cztery lata później otrzymaliśmy „4891” firmowany tym samym szyldem. I choć z oryginalnego składu pozostał tylko Piotr Liszcz, który przejął funkcję wokalisty po charyzmatycznym Pawle Tauterze, to sama muzyka nie uległa jakimś wielkim przeobrażeniom. Owszem, słychać tu większy wpływ elektroniki, za którą odpowiedzialny jest mózg Agressivy 69 – Robert Tuta, ale wciąż da się tu wyczuć ten chłód tak specyficzny dla cold wave.

Szkoda tylko, że nie zdobyto się na większą różnorodność, gdyż utwory wydają się do siebie bliźniaczo podobne. Jeśli nie poświęcimy im dostatecznej uwagi, wtedy przemkną one przez nasze uszy, nie pozostawiając choćby jednego motywu w pamięci. Materiał ten jest dość wymagający, więc nie zniechęcajcie się zbyt szybko. Panowie stawiają raczej na budowanie klimatu, wprowadzanie słuchacza w trans, niż na lansowanie przebojów. Gdyby jednak spróbować wskazać najjaśniejsze punkty płyty, to zdecydowałbym się postawić na ozdobiony dźwiękami gitary akustycznej – „2007” oraz na utwór finałowy z przepiękną linią melodyczną – „Człowiek”. Do tych nagrań powracam zdecydowania najczęściej. Gdy w tym ostatnim Liszcz śpiewa: „W głębokim kosmosie, w próżni wyciągam ręce, a oni w czasie snu, podają mi jedzenie i tlen”, to aż ciarki przechodzą po plecach. Samoistnie nasuwają się najbardziej przerażające wizje kosmosu, niczym te z obrazów H.R. Gigera.

Dobrze się stało, że zdecydowano się reaktywować 1984. Nowe oblicze grupy wywiązało się bardzo dobrze, z zadania jakie przed sobą postawili. Musieli zmierzyć się z legendą tej nazwy i nie przynieść jej wstydu. Najbardziej jednak cieszy nadzieja jaką przynieśli ze sobą. Nadzieja na kolejne płyty.


Jakub "Negative" Karczyński

03 marca 2012

WSKRZESICIELE ZIMNEJ FALI


Polska lat osiemdziesiątych była idealnym miejscem dla muzyki zimnej, depresyjnej i szarej jak rzeczywistość za oknami. Nic dziwnego, że dźwięki generowane przez takie zespoły jak Siekiera, Made In Poland, Madame, 1984, Variete czy AYA RL trafiały na podatny grunt. Enigmatyczne teksty, odwołujące się często do orwellowskiego świata, nie były przecież czymś tak odległym. Po upadku komunizmu, tego typu muzyka jakby straciła rację bytu. Nowy, wolny świat, był przecież na wyciągnięcie ręki i w końcu można było odetchnąć pełną piersią.  Duch zniewolenia odleciał, a wraz z nim dawne troski i frustracje.

Jak się okazuje, zimna fala nie zniknęła bezpowrotnie. Po dwudziestu dwóch latach, wciąż pojawiają się zespoły inspirujące się tamtym brzmieniem oraz klimatem. I choć ich znaczenie jest dziś już marginalne, to warto odnotować działalność takich grup jak Cieplarnia, Wieże Fabryk, Eva czy Psychoformalina. Co ciekawe wracają także legendarne zespoły z tamtych czasów. Przed kilkoma laty na rynku pojawił się album "4891" (2007) formacji 1984, następnie "Martwy Kabaret" (2008), "Future Time" (2009) oraz EP-ka "Enjoy The Solitude" (2011) sygnowana logiem Made In Poland. Powróciła także Siekiera, prezentując swe nieco inne oblicze, za sprawą płyty "Ballady na koniec świata" (2011). Bardziej zadumana i melancholijna muzyka, zabiera słuchacza w jakże piękną i apokaliptyczną podróż. Szkoda, że tak poruszające płyty, powstają u nas niezwykle rzadko i przechodzą gdzieś bez echa. Miejmy nadzieję, że w ślad za nową Siekierą podążą też i młodzi twórcy, którzy póki co błądzą gdzieś po bezdrożach.
 
Jakub "Negative" Karczyński