27 lipca 2011

CLAN OF XYMOX - LIVE !!!


Clan Of Xymox nie próżnuje. Ledwie zdążyliśmy złapać oddech po "Darkest Hour", a już w zapowiedziach pojawiła się kolejna płyta tej holenderskiej formacji. Będzie to album koncertowy, zarejestrowany podczas ubiegłorocznej edycji Castle Party. Jest to niewątpliwa nobilitacja dla samego festiwalu, jak i naszego kraju. Płyta ukaże się 8 sierpnia i oprócz CD, będzie zawierała również krążek DVD.

Poza koncertowym albumem, nadarzy się także okazja do zobaczenia grupy na żywo. Clan Of Xymox zagra 12 listopada w łódzkiej Dekompresji. Występ Holendrów poprzedzą koncerty Controlled Collapse i Deathcamp Project. Bilety w cenie 55 zł już do nabycia. Od 1 października cena wzrośnie do 60 zł.

24 lipca 2011

PRZESILENIE - nowy fanzin


"Przesilenie" to nowy zin poświęcony szeroko rozumianej scenie dark independent (gothic, EBM, industrial, ambient). W pilotowym numerze znajdziecie wywiady (m.in. Diary of Dreams, Suicide Commando, Clan of Xymox, Tides from Nebula, Cyclobe), felietony muzyczne i pozamuzyczne (od performensu po gry i komiksy), postapokaliptyczne opowiadanie, obszerną relację z dwudziestolecia Wave Gotik Treffen oraz mnóstwo recenzji płyt. Szczegóły na www.przesilenie.com 

20 lipca 2011

DUMA I UPRZEDZENIE

Ostatnimi czasy, w mym odtwarzaczu niepodzielnie rządził najnowszy Clan Of Xymox i jakoś tak naszła mnie ochota, na ponowne zmierzenie się z dorobkiem norweskiej grupy Pride And Fall. Stylistyka w jakiej się obracają, to ta sama orbita zainteresowań, jak w przypadku ich holenderskich kolegów. Założeniem grupy było tworzyć muzykę elektroniczną z elementami darkwave i niewątpliwie wywiązali się z tego zadania znakomicie.



Inną sprawą jest już to, jak owa muzyka ma się do haseł reklamowych, zamieszczanych na płytach tego zespołu. Zdaję sobie sprawę, że stoi za tym sztab marketingowy, a nie sami muzycy, niemniej teksty w stylu "Medusa" Clan Of Xymox XXI wieku, to już spora przesada. Mając w pamięci tę genialną płytę, sięgnąłem po krążek „In My Time Of Dying”. Spodziewałem się pięknych, nastrojowych pejzaży, a tymczasem otrzymałem cios między oczy. W pierwszym odruchu, z przerażenia złapałem się za głowę. Postanowiłem jak najszybciej pozbyć się tego krążka i już nigdy więcej nie wracać do tej muzyki. Życie bywa jednak przekorne i po kilku latach owa płyta znów pojawiła się w mojej płytotece. Jest w niej po dziś dzień, wraz o rok młodszą „Elements Of Silence”. Do dopełnienia dyskografii brak już tylko debiutanckiego albumu "Nephesh" z 2003 roku.


Wyprawa w świat dźwięków wykreowanych przez Pride And Fall, to prawdziwa próba dla słuchacza. Nie stosują oni taryfy ulgowej, ani też nie biorą zakładników. Jeśli nie jesteś gotów na dźwięki rodem z darkwave’owych dyskotek, to nie podejmuj rękawicy rzuconej przez zespół. Poza nastrojowymi utworami, jakie rzeczywiście mogłyby powstać pod palcami Ronny’iego Moorings'a, sporo tu brzmień którymi nie pogardziliby fani techno. Jeśli tak miałaby wyglądać przyszłość Clan Of Xymox, to wolałbym, aby zakończyli karierę niż mieliby rozmieniać się na drobne. Skoro muzyka Pride And Fall budzi we mnie takie emocje, to dlaczego wciąż jej słucham? Może czerpię z tego jakąś niezdrową przyjemność, a może staram się dostrzec coś więcej poza nadętymi sloganami reklamowymi. Jakkolwiek brzmi odpowiedź, zapewne jeszcze niejednokrotnie będę powracał do płyt Pride And Fall, bowiem nie cierpię przegrywać.

Jakub „Negative” Karczyński 

17 lipca 2011

CLAN OF XYMOX - DARKEST HOUR (2011)


Clan Of Xymox to grupa, o której chyba już mało kto pamięta. Jeśli już takowi się znajdą, to raczej z rozrzewnieniem wspominają czasy "Medusy", niż z wypiekami na twarzy, śledzą kolejne wydawnictwa tej holenderskiej grupy. Pomimo tego, że ich muzyka zmieniała się na przestrzeni lat, czasem nawet bardzo radykalnie, to sentyment, a może właściwie miłość, nie pozwala mi zignorować kolejnej płyty tego zespołu. Nie ukrywam, że wiązałem z nią wielkie nadzieje. Przed "Darkest Hour" stało niełatwe zadanie. Nie dość, że musiała sprostać legendzie grupy zbudowanej w latach osiemdziesiątych, to jeszcze nie mogła wypaść gorzej niż jej poprzedniczka. Przeciwko sobie miała również numerologię, bowiem naznaczona była cyfrą 13. Tak, tak, to już trzynasty album tej formacji, wliczając oczywiście również dorobek Xymox. Odkryjmy więc karty, by nie trzymać już nikogo w niepewności.

Od kilku lat daje zauważyć się pewien rozdźwięk twórczy w muzyce Clan Of Xymox. Z jednej strony Holendrzy dążą do podtrzymania tradycji, z drugiej strony chcą być nowocześni. Ten dysonans wydaje się największą wadą, która pozbawia spójności kolejne krążki tej grupy. Najlepszym rozwiązaniem byłoby rozgraniczyć te dwie drogi. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby eksperymenty z muzyką elektroniczną realizować pod szyldem Xymox. Zapewne zadowoliłoby to zarówno artystów jak i słuchaczy.


Album  „Darkest Hour” zaczyna się od … trzech najsłabszych utworów. Co ciekawe, nie jest to wina samych kompozycji, a raczej użytej w nich kanciastej i drażliwej elektroniki. W miarę upływu czasu, można się do niej przyzwyczaić, niemniej nie za takie dźwięki pokochaliśmy Clan Of Xymox. Najkorzystniej z tej trójki wypada utwór otwierający album. My Reality jest dość klimatycznym i dobrym wprowadzeniem, choć na pewno nie jest reprezentatywny dla całości. Następnie trafiamy na singlowy Delete, który to jest wręcz antysinglem. Z czymś takim to można szturmować dyskoteki, a nie serca fanów. Zapewne nie tylko ja powątpiewam w słuszność owej drogi, choć przyzwyczaiłem się, że owe klimaty są nieodłącznym elementem, ostatnich albumów tej holenderskiej formacji. Kulminacją elektronicznego hałasu jest My Chicane, któremu nie można odmówić przebojowości, choć o wiele lepiej sprawdzi się na gotyckich parkietach, niż na falach radiowego eteru.

Po przebrnięciu przez ten elektroniczny set, zanurzamy się już tylko w tym co najpiękniejsze. Dream Of Fools przyjemnie sączy się do ucha, dając wytchnienie po ciężkiej przeprawie. Takie dźwięki są mi zdecydowanie bliższe, a i na duszy robi się jakoś lżej. Tutaj wszystko jest na swoim miejscu, nic nie drażni i nie zakłóca radości słuchania. Dziwię się, że to nie on został wytypowany na singla, choć w zestawie jest jeszcze mocniejszy kandydat na to stanowisko. Uspokojenie nastroju następuje wraz z utworem Deep Down I Died, który przypomina nam, o bardziej gotyckiej naturze zespołu. Utwór ten brzmi jakby wyciągnięto go z jakiegoś starego horroru. Dźwięki dzwoneczków są na tyle upiorne i psychodeliczne, że aż skóra cierpnie ze strachu.  Równie ponuro robi się za sprawą kolejnego utworu, gdzie klawisze i elektronika nadają ton całości. In Your Arms Again można potraktować jak rozwinięcie poprzedniej kompozycji, bowiem dość dobrze one ze sobą współgrają. Jest to zarazem najdłuższy utwór na „Darkest Hour”, trwający grubo ponad siedem minut.


 Do końca płyty pozostały już tylko cztery utwory, ale jest to iście mistrzowski finisz. Zaczyna się od bardzo przebojowego i tanecznego She Did Not Answer, który wyrwie z marazmu nawet nieboszczyka. Tutaj Clan pokazuje, że stać go jeszcze na tworzenie rzeczy równie błyskotliwych jak za dawnych lat. W podkładzie pojawia się nawet zagrywka, tak charakterystyczna dla wczesnego brzmienia zespołu. Bez obaw nie jest to jednorazowy wzlot. Ledwie zdążymy złapać oddech, a już dostajemy przez łeb tak przebojowym utworem, że aż dziw bierze, iż nie wytypowano go na singla. Przy słuchaniu Tears Ago uśmiech sam pojawia się na twarzy, bo to są te emocje i dźwięki na jakie czekamy. Dawno już Holendrzy nie stworzyli tak genialnego utworu i chwała im za to. Uspokojenie przynosi nam instrumentalny utwór tytułowy, gdzie melancholia miesza się z nastrojem, jakby żywcem wyjętym z kart książki „Imię róży” Umberta Eco. Piękna rzecz. Ostatnią przystanią jest utwór Wake Up My Darling, który śmiało może stawać w szranki z Tears Ago. Nie jest może tak przebojowy, ale swym majestatem pokazuje jak powinno wyglądać wzorcowe zwieńczenie albumu. Gdy wybrzmiewają ostatnie dźwięki, człowiek podskórnie wyczuwa, że oto naszedł kres drogi i nie pozostało już nic do dodania. Można się już tylko sycić dźwiękami, które rozbrzmiewają w naszej głowie i wyczekiwać kolejnej podróży wraz z grupą Clan Of Xymox.

Cieszy mnie, że Holendrzy wciąż dostarczają mnóstwo niesamowitych emocji i dają nadzieję na kolejne. Pomimo tego, że dziś zespół podąża już nieco inną ścieżką niż w latach osiemdziesiątych, to wciąż pamięta o swoich fanach, bo przecież to oni stanowią o sile każdego zespołu. Jak sądzę, docenią oni nowy album i może nawet stanowić będzie on ważny punkt w ich płytotece. Nie jest to jednak muzyka łatwa w odbiorze, trzeba poświęcić jej trochę czasu by odkryła przed słuchaczem swoje piękno. Niemniej nie zniechęcajcie się zbyt szybko, bo cierpliwość to jedna z najważniejszych cnót. 

Jakub „Negative” Karczyński
 

10 lipca 2011

ANATHEMA - UKŁON W STRONĘ PRZESZŁOŚCI



5 września ukaże się nowa płyta zespołu Anathema zatytułowana Falling Deeper, która, podobnie jak Hindsight, zawierać będzie nowe wersje wybranych utworów z dyskografii grupy, tym razem pochodzących z pierwszych płyt Brytyjczków. Będzie to niesamowite połączenie orkiestrowych aranżacji (autorstwa Dave'a Stewarta), zarówno potężnych jak i nastrojowo eterycznych, z fortepianem, sekcją rytmiczną, nowymi aranżacjami linii wokalnych i charakterystycznym dla Anathemy brzmieniem gitar. Album ma potwierdzić, że grupa od samego początku działalności tworzyła piękne melodie pełne uniwersalnej magii i ładunku emocjonalnego. W utworze "Everwake" gościnnie zaśpiewała Anneke van Giersbergen, płytę wyprodukował Daniel Cavanagh, a nad nagraniem i miksem czuwała Andrea Wright w Parr St Studios w Liverpoolu. Zdaniem Daniela, Falling Deeper to "ukłon w stronę przeszłości i spojrzenie w przyszłość połączone brzmieniem, które przeniesie słuchacza do istoty teraźniejszości".

Źródło: Rock Serwis

05 lipca 2011

CZAS POGAN



Pamiętacie takie powiedzenie – „Polak, Węgier dwa bratanki i do bitki i do szklanki"? Jak na dwa tak blisko zaprzyjaźnione ze sobą kraje, zadziwiająco mało o sobie wiemy. Poza specyficzną kuchnią, nazwą stolicy oraz dziwnym językiem, trudno przeciętnemu Europejczykowi, nakreślić jakiś bardziej klarowny obraz tego kraju. Węgry jawią się więc, jako kraj tyleż ciekawy, co tajemniczy.  Pierwszym krokiem do uzupełnienia wiedzy, może być książka „Gulasz z turula” autorstwa Krzysztofa Vargi. Ta pasjonująca opowieść, przybliża nam nie tylko historię Węgier, ale i ich kulturę oraz specyficzne podejście do życia. 


Po takiej dawce informacji,  czas na wyciąg z tamtejszej kultury. Jednym z ciekawszych zespołów jakie dane mi było poznać, jest grupa The Moon and the Nightspirit. Powołana do życia w 2003 roku przez Agnes Toth oraz Michaly Szabo. W swej muzyce sięgają do pogańskich baśni oraz do starodawnej, węgierskiej muzyki ludowej, przemierzając tereny eksplorowane choćby przez Dead Can Dance. W swym dorobku mają cztery albumy: Of Dreams Forgotten and Fables Untold (2005), Rego Rejtem (2007), Osforras (2009), Mohalepte (2011). Niestety zdobycie ich nie jest wcale prostą sprawą, ale warto podjąć próbę, by móc rozkoszować się tymi dźwiękami. To podróż w głąb świata, który istnieje już tylko w naszej wyobraźni. Chcąc odnaleźć do niego klucz, musimy sięgnąć do naszych pogańskich korzeni, o których już mało kto pamięta. Przemierzając ten tajemniczy świat, zachwyćmy się jego innością, kolorytem oraz magią. Takich wrażeń nie zapewni wam popkultura, więc korzystajcie z tego pogańskiego bogactwa, póki są jeszcze grupy, które chcą nam je przybliżać.

Jakub „Negative” Karczyński

Oficjalna strona zespołu: www.themoonandthenightspirit.com